Bóg religii i Bóg filozofii

Moderatorzy: kansyheniek, Bobo, booris, Junior Admin, Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Paulina_____

Bóg religii i Bóg filozofii

Post autor: Paulina_____ »

Zbigniew Drozdowicz
Bóg religii i Bóg filozofii


ZAPROSZENIE DO FILOZOFII
Wykłady z filozofii dla młodzieży
K. Łastowski, P. Zeidler (red.)
Wydawnictwo Humaniora – Poznań 2001, ss. 127-137


I.

Rzecz jasna, można wierzyć w to, że istnieje tylko jeden Bóg i jest to Bóg naszej własnej religii. Wiara taka jest udziałem nie tylko chrześcijan, ale także innych religii monoteistycznych – takich np. jak judaizm, któremu chrześcijaństwo niejedno zawdzięcza; przyznał to m.in. papież Jan Paweł II mówiąc w swoim przemówieniu z 13 kwietnia 1986 r., że „religia żydowska nie jest dla naszej religii rzeczywistością zewnętrzną, lecz czymś wewnętrznym”.

Występowanie między religiami monoteistycznymi różnorakich zbieżności i zależności nie jest w stanie przysłonić faktu, że pojawia się między nimi szereg istotnych rozbieżności i zasadniczych różnic, w tym w tak istotnej kwestii jak pojmowanie Boga i przedstawianie go na zewnątrz.
Już chociażby w przywołanym tutaj przykładzie takich religii widać, że odwołują się one do różnych wizerunków Boga. Bóg żydowski Jahwe – występujący w Talmudzie również pod imieniem „ha-Gewura” (w hebrajskim: moc, potęga) – przemawia niejednokrotnie do swoich wyznawców niczym „ostry miecz niosący nieodwołalny rozkaz”, „srogi wojownik”, który stanąwszy na „zatraconej ziemi, napełnia wszystko śmiercią”. Budziło i budzi to oczywiście lęk i bojaźń u wiernych.

Natomiast Bóg chrześcijański zwykł przemawiać do swoich wiernych językiem miłości i miłosierdzia, przebaczenia i wspomożenia. Co więcej, nie utrzymuje wobec nich tak wielkiego dystansu, że w gruncie rzeczy wiadomo, że jest, ale nie wiadomo na pewno ani kim jest, ani też jaki jest. Wszak Bóg chrześcijański w akcie miłosierdzia posłał do wiernych swego syna, który swoim dramatycznym życiem i heroicznymi czynami pokazał zarówno kim jest i jaki jest, jak też dał przykład jakimi oni winni być To z kolei budziło i budzi u nich otuchę i nadzieję na to, że mimo różnorakich trudności i przeciwności życiowych wszystko zakończy się pomyślnie.

Porównanie tych dwóch Bogów skłaniało i skłania przynajmniej niektóry do postawienia pytania: który z nich jest Bogiem prawdziwym? Samo postawienie takiego pytania nie musi jeszcze oznaczać braku wiary, ani nawet przejawu zbyt małej wiary, aby móc być uznanym za prawdziwego chrześcijanina. Od dawna bowiem było ono i jest stawiane, oraz od dawna osoby zaangażowane w walce o chrześcijaństwo i o chrześcijan starały się tak na nie odpowiedzieć, aby miało ono znamiona zarówno racjonalności, jak zgodności z tradycją.

Jedną z takich odpowiedzi znaleźć można w dokumentach Soboru Watykańskiego II – w ich świetle wszyscy ludzie posiadają coś, co nazywa się „sensus religiosus” i co wyraża się w poszukiwaniu przez wszystkich ostatecznych celów. Rozwinięciem i uzupełnieniem tego stanowiska jest wypowiedź Jana Pawła II z 5 czerwca 1985 roku – powiedział wówczas: „poza chrześcijaństwem znajdują się także inne religie (...) Te religie są wyrazem dążeń ducha ludzkiego do Boga, poszukiwania tej ostatecznej Tajemnicy, która niejako otacza egzystencję ludzką na tym świecie; z którą łączy się ostatecznie przeznaczenie człowieka; z którą łączy się porządek moralny. Ten wysiłek ducha ludzkiego posiada charakter religijny i kształtuje się w szereg systemów religijnych...”.

Jeśli nawet przyjąć, że faktycznie w człowieku istnieje taka zdolność, czy też taka potrzeba znalezienia ostatecznych celów, to trzeba przyznać, że skutkuje ona niesłychanym zróżnicowaniem wizerunków Bogów, bóstw, półbogów oraz innych istot egzystujących bądź to w innym świecie, bądź też „kursujących” między naszym światem, a tym, który jest obiektem naszych marzeń i pożądań. Pokazuje to m.in. historia samych tylko wierzeń chrześcijańskich.

Odnotujmy zatem, że jakkolwiek przekazy ewangelistów – Mateusza, Marka, Łukasza i Jana – różnią się w niektórych szczegółach, to nie różnią się na tyle, aby nie można byłoby powiedzieć, że kreślony w nich wizerunek syna bożego Jezusa z Nazaretu nie miał w sobie czegoś bardzo konkretnego i ludzkiego. Owa konkretność zaciera się już jednak w listach św. Pawła, który zresztą – jak samej przyznaje – „nigdy go na własne oczy nie widział”.
Później pojawiły się w chrześcijaństwie wyraźne wpływy hellenistyczne, wyrażające się m.in. w pojawieniu się Boga-Logosu – rozumnej, ale bezosobowej siły, która przenika całą rzeczywistość, nadając zachodzącym w niej zmianom określony kierunek i charakter. W tym samym czasie trwały synodalne i soborowe dyskusje chrześcijańskich teologów na temat istoty Boga.
Szczególnie głębokie kontrowersje budziło jego występowanie w trzech postaciach – Boga-Ojca, Ducha św. i Syna. Przynajmniej część z nich uważała, że ten ostatni nie jest „współistotny” pierwszemu i drugiemu. Na stanowisku takim stanął m.in. Ariusz – jego zdaniem, „Syn Boży został stworzony z nicości i był czas, kiedy nie istniał”. Stanowisko to zostało potępione najpierw na synodzie aleksandryjskim (320 r.), a później na soborze nicejskim (325 r.). Nie położyło to jednak kresu antytrynitaryzmowi – jego kontynuatorami byli w XVII wieku m.in. bracia polscy, a współcześnie opowiadają się za nim m.in. Świadkowie Jehowy oraz Badacze Pisma Świętego.

Główny nurt chrześcijańskiego myślenia o Bogu poszedł jednak tropem wyznaczonym przez sobór nicejski, osiągając swoją wyrafinowaną intelektualnie formę w doktrynie Aureliusza Augustyna. Powiedzmy zatem wyraźnie, że Bóg św. Augustyna nie jest istotą możliwą do ogarnięcia umysłem przez przeciętnego chrześcijanina, ale również nie do pojęcia przez tak niepospolite umysły jak jego własny. Jest to raczej Bóg-zagadka, Bóg nieustannych pytań niż udzielnych odpowiedzi; i oczywiście św. Augustyn stawia mu liczne pytania – np. w swoich „Wyznaniach” pyta: „Jakimże (...) sposobem stworzyłeś niebo i ziemię i jakie było narzędzie, którym posłużyłeś się do tak wielkiego dzieła Twego”.

Niestety, na niewiele z nich dostaje jasne i jednoznaczne odpowiedzi. Jasne jest to, że Bóg ten jest istotą tak wszechmocną, że potrafi w jednym momencie i mocą tylko jednego słowa powołać z nicości całą rzeczywistość, w której żyjemy do istnienia. Niejasne jest natomiast to, co nas w ostateczności czeka, zwłaszcza zaś, czy znajdujemy się wśród osób przeznaczonych do zbawienia, czy też wśród tych, którzy w następstwie popełnienia grzechu na zawsze zostali potępieni.

W XIII wieku Tomasz z Akwinu usiłował uchylić kolejny rąbek tajemnicy tego Boga-zagadki, czy też – jak go w średniowiecznej literaturze określono – „Boga-ukrytego” i trzeba przyznać, że odniósł w tej mierze na tyle znaczący sukces, że Kościół katolicki zaakceptował na soborze trydenckim jego poglądy. Trzeba jednak również odnotować, że znalazła się spora grupa chrześcijan, którym zdały się one na tyle mało przekonywające, iż woleli raczej pozostać przy św. Augustynie. Wśród tych osób znaleźli się praktycznie wszyscy ci, którzy tworzyli i współtworzyli ruch nazywany reformacją.

Warto dopowiedzieć, że ten Bóg wielkich teologów i wielkiej teologii z reguły był i jest mało zrozumiały dla zwykłych chrześcijan. W średniowieczu widać to szczególnie wyraźnie wszędzie tam, gdzie chrześcijaństwu przyszło się borykać z miejscowymi wierzeniami i praktykami religijnymi. Tak było m.in. na obszarach zamieszkiwanych przez ludy germańskie – Gotów, Longobardów, Franków, Szwabów, Saksów, Fryzów i Anglosasów.

Charakterystyczne jest, że w pierwszych wiekach ich chrystianizacji (VI-VII w.) przypisywali oni Chrystusowi głównie cechy wodzowskie i oczekiwali od niego, że będzie ich wspomagał w walce przeciwko wrogom. Jak głębokie korzenie zapuściło takie pojmowanie Boga niech świadczy fakt, że w dokumentach pochodzących z okresu panowania Ludwika Pobożnego (814-880) Jezus z Nazaretu przedstawiany jest jako „rozdawca pierścieni”, tj. wódz, który po zwycięskiej bitwie dzieli się zdobytymi łupami z członkami swojej drużyny.

Sporo oczywiście te świeżo pozyskane owieczki Kościoła chrześcijańskiego oczekiwały od nowego Boga – np. tego, aby zagwarantował urodzaj, zabezpieczył domostwa przed ogniem i zarazą, pomógł rodzącej w połogu itd. Jednocześnie panowało wśród nich dosyć powszechne przekonanie, że niezbyt wiele wymaga on od nich, a już z całą pewnością nie tego, aby całkowicie porzucili wiarę i praktyki swoich przodków oraz przyjęli coś, czego ani nie są w stanie pojąć, ani też stosować w praktyce – np. dekalogu i życia ascetycznego; jeszcze w IX w. powszechne było wśród German przekonanie, że nakazy moralne Pisma św. odnoszą się wyłącznie do mnichów.

Ówcześni misjonarze chrześcijańscy musieli oczywiście liczyć się z tymi praktykami i przekonaniami, i się oczywiście z nimi liczyli, czego dowodzą m.in. dosyć powszechne stosowanie przez nich takiej praktyki, jak wróżenie z Biblii na podstawie przypadkowo otwartej strony (samo wróżbiarstwo należało do tradycji pogańskiej). Z tymi i podobnymi im pozostałościami pogańskimi Kościół Zachodni borykał się praktycznie do XVIII wieku, a i tak nie udało się ich całkowicie wyeliminować – czego potwierdzeniem jest m.in. kultywowanie do dzisiaj w polskim chrześcijaństwie wizerunku Jezusa Frasobliwego.

Współcześnie interesującymi i dającymi sporo do myślenia przypad­kami łączenia różnych tradycji w kreowaniu wizerunku Boga są tzw. nowe ruchy religijne.
Jednym z nich są krisznaici. Obiektem ich najwyższej czci jest Krishna – jeden z dziewięciu awatarów (wcieleń) boga Wishnu. Jego czyny opiewane są w „Bhagawadgicie”, stanowiącej część VI księgi „Mahabharaty”, staroindyjskiego eposu przedstawiają­cego losy walczących o władzę potomków króla Bharatu – Krishna występuje tam w kilku rolach; m.in. jako wiejski zalotnik, woźnica bojowego rydwanu, lokalne bóstwo miłości oraz guru (nauczyciel, przewodnik duchowy). Przez współczesnych krisznaitów pojmowany jest on jako „wieczna, wszechwiedząca, wszechmocna i wszechatrakcyjna Osoba”, „źródło wszystkich żywych istot”, „energia utrzymująca całą kosmiczną manifestację”. W ten sposób ma on w sobie coś z hinduistycznego Wishnu, hellenistycznego Logosu oraz chrześcijańskiego Boga-Ojca.

Niemniej interesującą i intrygującą postacią jest Xemu – najwyższe bóstwo w Kościele Scjenotologicznym, powołanym do istnienia w 1954 r. przez L.R. Hubbarda. Przypomina on postać z powieści fantastycznych (twórca tego Kościoła był zresztą autorem takich powieści), jednak w przekonaniu jego wyznawców (a ich liczbę szacuje się dzisiaj na kilka milionów) nie tylko istniał on faktycznie, ale też 75 milionów lat temu sprawował władzę nad 76 planetami, w tym nad Ziemią.
Elementy pewnej tradycji i nowoczesności łączy w sobie raeliański Bóg o imieniu „Elohim” – określenie to pojawia się już w Starym Testamencie i oznacza w języku hebrajskim tyle, co Bóg. Ideowy fundator tej religii, francuski dziennikarz sportowy Claude Verilhon, uważa, iż mamy tutaj do czynienia nie tylko ze złym przekładem tego określenia, ale także ze złym zrozumieniem boskich działań oraz złą wykładnią ludzkiego losu. Według niego „Elohim” to zarówno imię własne najwyższego Boga, jak i nazwą planty, nad którą on sprawuje władzę. Zamieszkujące ją istoty to oczywiście „Elohimianie”. Do złudzenia przypominają one istoty znane z ufologii – tyle tylko że nie są one wyłącznie zielone, ale także żółte, czarne i białe. Można oczywiście z pewnym przymrużeniem oka przedstawiać tą religię. Trzeba jednak wiedzieć, że już dzisiaj skupia ona minimum 20 tyś. wyznawców i ciągle przybywa jej zwolenników.

II.

Rzecz jasna, Bogowie filozofów i filozofii nie pod każdym względem różnią się od Bogów religii. Inaczej zresztą być nie może, bowiem niejedna ze znaczących religii inspirowała się myślą filozoficzną i niejeden z wielkich teologów był jednocześnie nieprzeciętnej miary filozofem. W żadnym innym przypadku nie jest to tak widoczne jak w chrześcijaństwie.

O wpływach helleńskich na jego powstanie i rozwój była już mowa. Dodajmy zatem tylko, że ów zapożyczony z myśli greckiej Logos (tłumaczony jako: słowo, pojęcie) pojawia się już u Heraklita z Efezu (ok. 544-484 p.n.e.), oznaczając powszechną prawidłowość świata, jego porządek lub źródło porządku, a także coś, co rządzi „physis”.

Nieco później stoicy zaczęli kojarzyć go zarówno z przeznaczeniem, jak i z rozumem świata. Tym ostatnim tropem poszedł zarówno Platon, jak i Arystoteles, a za nimi św. Augustyn (najwybitniejszy średniowieczny platonik), oraz św. Tomasz z Akwinu (jeden z największych arystotelików swoich czasów).

Jakkolwiek średniowiecze nie było najlepszym okresem dla filozofów i filozofii, a już na pewną nie była to epoka, w której śmiało i z szansami na sukces mogli konkurować bogowie filozofów z Bogiem chrześcijańskim, to przecież nie było aż tak źle, aby nie mógł się pojawić żaden ponadprzeciętnej miary filozof oraz żaden odbiegający od kościelnych „standardów” wizerunek Boga. Pojawiali się oni bowiem zarówno w świecie chrześcijańskim, czego potwierdzeniem jest m.in. postać Jana Szkota Erugieny, uprawiającego coś, co nazywał „fizyką bożą” i co okazywało się odmienianą na kilka przypadków „naturą” (w każdym z nich jednak można było znaleźć coś boskiego), jak i pozachrześcijańskim, znajdując swój wyraz m.in. w żydowskiej kabale (jedną z jej kategorii jest pojęcie Praświatła, oznaczającego coś, co dało początek wszystkiemu).

Dodajmy jeszcze tylko, że w czasach nowożytnych grecki Logos pojawia się ponownie m.in. w filozofii Hegla; stosowany jest on tam zamiennie z pojęciem „Weltgeistu” (ducha świata), oznaczając to, co stanowi rozumną i samorealizującą się Wszechcałość.

Prawdziwy „wysyp” filozoficznych Bogów przyniosły ze sobą jednak dopiero czasy nowożytne. Złożyło się na to tak wiele i tak różnych czynników, że nie sposób było tutaj dokonać chociażby ich wyliczenia. Odnotujmy zatem tylko, że po kilku stuleciach wysługiwania się przez filozofię teologii lub też – mówiąc nieco bardziej elegancko – pomagania jej w obracaniu się w wielkim świecie wielkich idei, zyskała ona pewną samodzielność i niezależność od tego, co głoszono z kościelnych ambon i zajmowanych przez teologów uczelnianych katedr.

Początki jednak były dosyć trudne i – co tutaj dużo ukrywać – obfitujące w osobiste dramaty tych, którzy z własnej woli lub w wyniku nie zawsze możliwych do przewidzenia okoliczności znaleźli się poza Kościołem. Jedną z takich osób był Giordano Bruno. Za swoją samodzielność i niezależność przyszło mu zapłacić najpierw długoletnim więzieniem (przebywał w nim z krótkimi przerwami ponad 8 lat), a później życiem (został spalony na stosie w Rzymie w 1600 r.). Są to fakty na ogół dosyć dobrze znane. Zapomina się jednak niejednokrotnie o tym, co mówił o chrześcijaństwie (mówił o nim m.in., że jest najgorszą z religii), oraz o jego traktowaniu wizerunku chrześcijańskiego Boga (mówił, że jest to obraz bałwochwalczy).
Bruno nie był – wbrew temu, co stwierdził w swoim wyroku sąd inkwizycyjny – ateistą. Był natomiast panteistą, a między stanowiskiem ateisty i panteisty jest taka różnica, jaka występuje między kimś, kto nigdzie nie widzi Boga i kimś, kto go widzi wszędzie. Swojemu Bogu nadawał on różne i nie zawsze zrozumiałe dla współczesnego czytelnika jego pism imiona; raz pojawia się on jako Centaur, innym razem jako Amfitryda, jeszcze innym jako Monada, aby w końcu okazać się, że jest duszą świata, przenikającą całą rzeczywistość i wprowadzającą do niej porządek oraz nadającą określony kierunek zachodzącym w niej zmianom. O duszy tej pisał m.in., że „jest pierwszym nieruchomym motorem”, „przygotowuje materię, dysponuje nią i porusza”, „jest węzłem wszystkich rzeczy i stąd nazywana jest wielkim demonem i bliźniaczym Pożądaniem (Kupidynem)”, „płonącym ogniem”, ponieważ Pożądaniu (Kupidynowi) przypisywany jest węzeł, czyli pętla, którą wiąże, a ogniem lub żarem dlatego, że do związania skłania: przez tę miłość gatunki chętnie spółkują i w spółkowaniu naturalnie uczestniczą”.
Już ten drobny fragment z jego licznych wypowiedzi mógł stanowić dla inkwizycyjnego sądu wystarczający dowód na to, że jego Bóg ma w gruncie rzeczy niewiele wspólnego z Bogiem chrześcijańskim, a jego myślenie i mówienie jest w gruncie rzeczy urąganiem chrześcijańskim autorytetom.

W XVII stuleciu, uważanym skądinąd za faktyczny początek filozofii nowożytnej, tego rodzaju myślenie i mówienie nie stało się z całą pewnością czymś powszechnym, chociaż podobnych do Bruna obrazoburców wówczas nie brakowało; potwierdzeniem tego może być m.in. Giulio Cesare Vanini, który nie tylko był zdeklarowanym panteistą, ale także usiłował go propagować wśród francuskiej młodzieży (został za to aresztowany i spalony na stosie w 1619 roku w Tuluzie).

O tym, że jednak nastąpiło faktyczne odejście od średniowiecznego sposoby myślenia o Bogu, świecie i człowieku oraz zapoczątkowanie nowej epoki zadecydowali jednak w głównej mierze nie panteiści, lecz intelektualiści – w możliwie najściślejszym rozumieniu tego określenia, tj., ci, którzy obdarzyli całkowitym zaufaniem taką szczególną zdolność umysłu ludzkiego, jaką był i jest intelekt. Były to w zdecydowanej większości osoby, które albo same uprawiały matematykę (dyscyplinę bez wątpienia najwięcej zawdzięczającą intelektowi), albo przynajmniej mające dobre rozeznanie w tym, czemu ta nauka zawdzięcza swoje sukcesy oraz jak można wykorzystać jej osiągnięcia w filozofii.

W tym dosyć nielicznym i – co tutaj dużo mówić – elitarnym gronie osób rola „pierwszego dyrygenta” przypadła Kartezjuszowi. Do tego stopnia wypełniał ją gorliwie i zanotował w tej mierze tak znaczące osiągnięcia, że już w tamtym stuleciu zaczęto otwarcie mówić o kartezjanizmie jako całkiem nowej postawie i całkiem nowym sposobie myślenia filozoficznego. Dodajmy, iż w miarę upływu czasu coraz jaśniejsze stawało się nie tylko to, o co w tym wszystkim chodzi, ale także to, do czego ta postawa i myślenie prowadzi; a prowadziło i prowadzi to m.in. do wylansowania wizerunku Boga, który już w niewielkim stopniu przypomina Boga chrześcijańskiego.

Etienne Gilson, występując przeciwko Kartezjuszowi, napisał, że jest to Bóg „poroniony”, Bóg, który „nie może w żaden sposób żyć, ponieważ – zgodnie z tym, jak Go pojął Kartezjusz – był On Bogiem chrześcijańskim zredukowanym do poziomu zasady filozoficznej: jednym słowem był nieszczęśliwym mieszańcem wiary religijnej i racjonalnej myśli”. Krytyka tego katolickiego myśliciela (jednego z czołowych przedstawicieli współczesnego neotomizmu) jest w jakiejś mierze uzasadniona. Nawet nie dlatego, że kartezjańskie myślenie jest antychrześcijańskie (bo raczej takie nie jest), lecz dlatego, że jest w znacznej mierze achrześcijańskie, tj. jego filarami nie jest już ani chrześcijańska tradycja, ani chrześcijańskie autorytety (takie np. jak Ojcowie Kościoła), lecz to wszystko, co potrafił on znaleźć we własnym umyśle (w owym „ego” myślącym) i co potrafił wykorzystać dla własnych potrzeb; a potrzebą taką okazuje się w ostatecznym rachunku nie osiągnięcie zbawienia, lecz dojście do tego, co jest bezwzględnie pewne i bezwzględnie prawdziwe.

Na pytanie: czy do osiągnięcia tego celu Bóg jest potrzebny?, Kartezjusz odpowiada twierdząco; gdyby bowiem Go nie było i – co gorsza – nie zechciał On udzielić ostatecznych gwarancji niezawodności intelektualnego myślenia, to cały ten wielki wysiłek umysłowy, który trzeba podjąć, aby najpierw wejść, a później podążać kartezjańską drogą myślenia poszedłby na marne.
Nasuwa się jednak pytanie: a co się stanie jeśli Bóg nie zechce udzielić takich gwarancji? Odpowiedź Kartezjusza na nie jest jasna i jednoznaczna: okaże się On istotą kłamliwą (tzw. „Bogiem-oszustem”) oraz rozdartą wewnętrznymi sprzecznościami (w szczególności sprzecznością między swoją wszechmocą i prawdomównością). To oznacza: „źle dla człowiek”, ale jednocześnie prawdziwą katastrofę dla Boga – czyż bowiem kłamliwa i wewnętrznie sprzeczna istota może być darzona uznaniem i szacunkiem przez myślącego racjonalnie człowieka?

Następcy Kartezjusza szli w tym myśleniu o sobie (jako istocie racjonalnej) oraz Bogu (jako istocie, która może i faktycznie musi człowiekowi coś dać) jeszcze dalej, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie jeśli ten drugi nie będzie się mieszał do spraw pierwszego lub też – co na jedno wychodzi – każdy z nich pójdzie swoją drogą. Tego rodzaju podejście znaleźć można m.in. u XIX-wiecznych intelektualistów (takich np. jak Henri Poincaré).

W XVIII stuleciu ówczesnym elitom intelektualnym trudno było jednak wyobrazić sobie nie tylko świat, ale także człowieka bez jakiegokolwiek Boga. Dla wielu z nich nie był to już Bóg chrześcijański. W gronie tym znalazła się spora liczba tych filozofów, którzy stanowią swoistą wizytówkę Oświecenia.
Jednym z nich jest bez wątpienia Wolter. W świadomości potomnych utrwalił się jego wizerunek jako osoby, która nie „grzeszyła” ani brakiem intelektualnych talentów, ani też szacunkiem dla któregokolwiek z tradycyjnych autorytetów. Z niektórymi z nich podjął zresztą bezkompromisową i – co tutaj dużo mówić – nie przebierającą w środkach walkę. Znalazł się wśród nich kler katolicki (do historii przeszło jego wezwanie: „trzeba rozdeptać to łajdactwo”), oraz takie filary chrześcijaństwa jak Pismo św. (nazywał je „zbiorem bajek”), apostołowie (miał powiedzieć o nich, że byli „naiwnymi, łatwowiernymi idiotami”), oraz Ojcowie Kościoła (według niego byli to „szarlatani i oszuści”).
Mimo wypowiadania takich obrazoburczych i szokujących do dzisiaj opinii Wolter nie był żadnym ateistą. Był natomiast całkowicie przekonanym do swoich racji deistą. Nie do końca zresztą było dla niego jasne na czym polega zasadnicza różnica między tym ostatnim a tzw. „teistą” – świadczy o tym m.in. wyjaśnienie tego terminu zamieszczone w jego „Słowniku filozoficznym”; pisał tam m.in., że „Teista to człowiek głęboko przekonany o istnieniu Najwyższego Bytu równie dobrego, jak potężnego, który stworzył wszystkie byty rozciągłe, wegetujące, czujące, myślące, który zachowuje ich gatunek, który bez okrucieństwa karze zbrodnie i z dobrocią nagradza czyny cnotliwe”, itd.

Wygląda na to, że ów słownikowy „teista” to tak naprawdę deista, czyli ktoś kto uznaje istnienie Wszechmocnej, całkowicie racjonalnej, dobrej i sprawiedliwej siły duchowej, która po powołaniu świata do istnienia i wyposażeniu go we wszystko, co najlepsze pozostaje na zewnątrz niego, nie ingerując już dalej w bieg zdarzeń; gdyby próbowała dokonać takiej ingerencji, to dałaby świadectwo temu, że nie zrobiła czegoś na samym początku w taki sposób w jaki zrobić mogła i zrobić powinna, czyli że w niej samej jest coś nie takie jakie być powinno.

U innych myślicieli tamtej epoki istota ta pojawia się jako Bóg-Architekt, Bóg-Geometra, Bóg-Mechanik, itd. W każdym przypadku jest to Bóg filozofów – ten sam, któremu podczas wielkiej rewolucji francuskiej bądź to wznoszono nowe pomniki i świątynie, bądź też stawiano na tych miejscach kultowych, z których dopiero co usunięto chrześcijańskiego Boga i chrześcijańskie ołtarze. Jak to wyglądało w praktyce można sobie wyobrazić zwiedzając chociażby paryski Panteon.

Literatura:

1. Chrześcijaństwo wśród religii, pr. zbiorowa, Warszawa 1990;
2. P. Hazard, Myśl europejska w XVIII wieku, Warszawa 1972;
3. Zarys encyklopedyczny religii, pr. zbiorowa, Poznań 1992

http://www.staff.amu.edu.pl/%7Einsfil/m ... dowicz.htm

Awatar użytkownika
agneess
Posty: 647
Rejestracja: 21 maja 2006, 21:16
Lokalizacja: Wielkopolska
Kontakt:

Post autor: agneess »

Pod koniec 1962 r. pewien wykładowca filozofii na Uniwersytecie w Kolumbii Brytyjskiej /1/ wydał publiczne oświadczenie w którym zaatakował wiarę w Boga i w Biblię jako Słowo Boże. Kilku chrześcijańskich pastorów z Zachodniego Wybrzeża zaprotestowało przeciwko tym stwierdzeniom. W wyniku tego protestu zostali oni wezwani do publicznej dyskusji pod auspicjami Wydziału Filozofii Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Później, propozycja ta została wycofana lecz ponieważ wspomnieni duchowni już ją przyjęli, poproszono ich o wygłoszenie przed zgromadzeniem uniwersyteckim dziesięciominutowych oświadczeń broniących ich chrześcijańskiej wiary. W spotkaniu tym które miało miejsce 25 stycznia 1963 r., wzięło udział około 600 studentów i pracowników wydziału.
Jednym z mówców był mgr Derek Prince, wykładowca filozofii w King's College w Cambridge. Niniejsze opracowanie zawiera tekst jego mowy wygłoszonej na tym Uniwersytecie.

Gdy biblijni sadyceusze wysunęli niesłuszny zarzut wobec Pism, Pan Jezus odpowiedział: "Czy nie dlatego błądzicie że nie znacie Pisma ani mocy Bożej"? Chrystus przytacza tu dwie główne przyczyny niezrozumienia chrześcijaństwa. Po piersze dlatego, że ludzie dokładnie nie wiedzą czego Bóg rzeczywiście naucza. Po drugie, że nie mieli osobiście do czynienia z przejawami mocy Boga. Moja wypowiedź będzie przebiegała według następującego planu.. Najpierw obiektywnie przedstawię pewne aspekty nauk biblijnych w odniesieniu do filozofii, a następnie odsłonię przed wami niewielki fragment tego co z własnego doświadczenia wiem na temat mocy Bożej.





[glow=green]BIBLIA i FILOZOFIA[/glow]


1. Biblia stwierdza że nie jest możliwe aby ktokolwiek przy pomocy filozoficznych dyskusji albo teoretycznych spekulacji poznał Boga w taki sposób w jaki objawia Go Biblia. A zatem fakt, że sam filozof dochodzi do takiego wniosku, nie obala stwierdzeń Biblii ale w istocie je potwierdza. Gdyby filozoficzne dociekania mogły dostarczyć takiej wiedzy, wtedy Biblia byłaby zarówno niepotrzebna jak i nieścisła.
2. Biblia stwierdza że Bóg dał ludziom wystarczające dowody swego istnienia i swej mocy, oraz że fałszywe poglądy na te sprawy nie są wynikiem czysto rozumowej argumentacji, ale mają na nie wpływ moralne i duchowe elementy natury człowieka. Potwierdzeniem tego może być fakt, że wielu różnych filozofów którzy próbowali rozstrzygnąć kwestię natury Boga przy pomocy czysto rozumowej argumentacji doszło do całkowicie odmiennych wniosków. Na przykład Arystoteles, Spinoza, Berkeley, Kant oraz inni. W takich naukach jak arytmetyka czy geometria, które rzeczywiście są naukami czysto rozumowymi, takie rozbieżności nie powstają.
3. Biblia stwierdza, że pomimo dowodów dostarczonych przez Boga, ludzie będą przeczyć Jego istnieniu. Jest to oznaką "głupoty" i szczególnie dotyczy ludzi którzy uważają siebie za "mądrych".
4. Biblia stwierdza że zaprzeczanie istnieniu Boga czy lekceważenie poglądów na temat Jego natury, doprowadzi do sytuacji szkodliwej moralnie, duchowo i społecznie. Historia obfituje w przykłady tego rodzaju.
5. Poza ogólnym faktem istnienia i Boga i Jego mocy objawionymi niezależnie od Pisma świętego, Biblia objawia Boga w sposób dużo pełniejszy i bardziej szczegółowy. Jednakże to pełniejsze objawienie przynależy osobom, które swym charakterem i duchowym doświadczeniem spełniają pewne warunki. Na przykład człowiek który poszukuje takiego objawienia musi być łagodny, bać się Boga, szczerze pożądać sprawiedliwości, praktycznie stosować w swym życiu prawdy jakie objawia Biblia. Kto nie spełnia tych warunków, może spodziewać się niewielkich lub żadnych korzyści z objawienia Pisma. Bóg nie proponuje złagodzenia męki błądzącego umysłu; ofiarowuje natomiast zaspokojenie tęsknot szczerej i pragnącej duszy.
6. Biblia wyraźnie stwierdza że celem Boga nie jest oparcie na filozoficznych argumentach. Mniej lub bardziej ciągła historia filozofii liczy sobie obecnie 2500 lat. Wątpliwe jest czy filozofowie osiągnęli już porozumienie co do problemów które powinny być przedyskutowane nie mówiąc już o żadnym rozwiązaniu tych problemów. A zatem to oczywiste że jakakolwiek religia oparta na filozofii byłaby całkowicie niepewna i niezadawalająca.
7. Biblia stwierdza, że tam gdzie warunki Boga zostaną spełnione, głoszenie ewangelicznego posłania zbawienia poprzez wiarę w Chrystusa, będzie w sposób nadprzyrodzony potwierdzane przejawami mocy i działalności trzeciej osoby Boskiej - Ducha Świętego, oraz że dzięki temu wiara będzie opierać się nie na ludzkiej filozofii lecz na doświadczaniu mocy Boga.

Awatar użytkownika
leszed
Posty: 3616
Rejestracja: 08 sie 2009, 15:11
Lokalizacja: dostępny tylko na pw/www
Kontakt:

Post autor: leszed »

Biblia. Biblia dla jednych jest dowodem na istnienie Boga, dla innych przeciwnie. Szczegółowych kwestii jest bardzo wiele, możliwych wyjść i stwierdzeń. Ja w Biblii znalazłem iż człowiek posiada sumienie, osądzanie siebie i wolę. Gdy zaczyna myśleć, zaczyna do tego dążyć co sam wybierze, a mógłby również na podstawie myślenia dochodzić do innej drogi. Bóg. Jeśli objawi się komuś jako ten Biblijny, to nie ma wątpliwości, że Biblia będzie czymś bardzo istotnym; o ile się objawi. Człowiek. Jest omylny, błądzi, szuka i odnajduje. Ten fakt jest prosty zważywszy wiele, wiele dróg. Moralność jest tym co te drogi (człowieka 'empiryczna', i Boga, czy też doskonałości) przybliża; i nie potrzeba pełnej wiedzy oraz doskonałej wiary by wyruszyć już dziś w drogę. Zagadką jest przebywanie Boga gdzieś poza naszym postrzeganiem, ale czy to jest obcy sposób dla człowieka?
Szymon Piotr: Chrystus, Syn Boga Żywego
Jezus: Szymonie ty jesteś Kamień i na tej skale zbuduję Kościół Mój
Piotr (Kamień): Pan- przystąpcie do Niego, do Kamienia Żywego
i wy sami jako Kamienie Żywe
Kamieniem węgielnym… wzgardzili… niewierzący… budowniczowie
i skałą zgorszenia

din
Posty: 2284
Rejestracja: 17 kwie 2008, 22:42

Post autor: din »

Biblijny Salomon stwierdził że mądry jest ten kto
gromadzi wiedzę...

Filozofia to inaczej umiłowanie mądrości.....


Moim zdaniem nawet w naukach Greckich Filozofów
były różne teorie....

Sama ich znajomość nie jest niczym złym..
Lecz posiadanie prawidłowej wiedzy pomaga
w rozumieniu sensu życia i Kim jest stwórca świata.

EMET
Posty: 11282
Rejestracja: 04 wrz 2006, 17:31

Post autor: EMET »

expander1V pisze:Biblijny Salomon stwierdził że mądry jest ten kto
gromadzi wiedzę...

Filozofia to inaczej umiłowanie mądrości.....


Moim zdaniem nawet w naukach Greckich Filozofów
były różne teorie....

Sama ich znajomość nie jest niczym złym..
Lecz posiadanie prawidłowej wiedzy pomaga
w rozumieniu sensu życia i Kim jest stwórca świata.

EMET:
Co się tyczy terminu "filozofia", to - wywodząc z greki - mamy ów użyty w apokryficznej 4 Machabejskiej 1:1, gdzie czytamy: "Wysoce filozoficzną [gr.: < filosofotaton >] podjąć mam kwestię, czy pobożny rozum samowolnie panuje nad namiętnościami; poradzić więc mogę zasadnie, byście z gorliwością przyłożyli się do tej filozofii [gr.: < te filosofia >]." - Przytoczono z pozycji pt. "APOKRYFY Z BIBLII GRECKIEJ", Michał Wojciechowski, Oficyna Vocatio, ed.2001.

Greckie < filosofon > mamy w 4 Machab 7:21 oraz w Dz Ap 17:18.
< filosofous > - mamy w LXX w Daniela 1:20.


Stephanos, ps. EMET
„Wielu będzie biegać tu i tam [po hebrajsku: < jᵊszōṭᵊṭû >], i nastanie obfitość prawdziwej wiedzy” -- Daniela 12:4b; ‘PNŚ-2018’, Przypis.

Awatar użytkownika
leszed
Posty: 3616
Rejestracja: 08 sie 2009, 15:11
Lokalizacja: dostępny tylko na pw/www
Kontakt:

dowody

Post autor: leszed »

Co się tyczy filozofii, istnieje wiele 'dowodów' istnienia Boga. Właściwie w świecie starożytnym zważywszy na istnienie mitu w życiu społeczeństw, filozofia zaczynała od porządkowania i oceniania ich. Analogię widzę w księgach mądrościowych ST, np. księga Przypowieści Salomona, Koheleta (Eklezjastyka), Hioba i in. Przy czym pojęcie mitu należałoby dla porządku zdefiniować; co do Biblii w każdym razie mówię nie tyle o micie, co o opowiadaniu, która treść dla nas jest nieweryfikowalna w zwykły sposób...
Filozofia różnie podchodziła do pojęcia Boga. Trudno bowiem tu mówić o jakimś objawieniu Boga, to znamy z kart Biblii, natomiast to co wyłoniło się i redukowało mity, było myśleniem o tym, co człowieka otacza. Biblia zawiera wiele sentencji mądrościowych.

Kaznodziei Salomona 2:24 Nie ma nic lepszego dla człowieka jak to, żeby jeść i pić, i w tym upatrywać przyjemność w swoim trudzie. Lecz stwierdziłem, że również to pochodzi z ręki Bożej.
25 Bo kto może jeść i kto używać bez niego?
26 Gdyż Bóg daje człowiekowi, który mu jest miły, mądrość, wiedzę i radość; lecz grzesznikowi każe w trudzie zbierać i gromadzić, aby to potem oddał temu, który mu jest miły. To również jest marnością i gonitwą za wiatrem.


Niektóre są zbiorem tekstów analogicznych lub wręcz przepisanych od innych kultur. Wracając do filozofii, Arystoteles wywnioskowywał istnienie Boga z konieczności. Brakowało mu tego do pojęcia świata. I tak był skazany w Atenach "za bezbożność" w sensie pogańskim. I był na wygnaniu. Ale istotnym jest, iż nie czerpał tej wiedzy z doświadczenia, co najwyżej pojmował z rozumu. Apostoł Paweł z Tarsu stwierdził, iż wiedza o Bogu była dana ludziom w powszechności, a w Atenach, bóstwo nieznane zatrzymało szczególnie jego uwagę. Grecy czcili "to co nie znali". W sumie na ich potrzeby Bóg odpowiedział w swoisty sposób. O tyle w Biblii mamy przebogactwo odpowiedzi, chociaż mówić o doświadczaniu możemy w sposób dość mocno ograniczony. Doświadczenie Boga jest bowiem opisane od strony Bożej, inteligentnej, wręcz zaplanowanej misji w świat ludzki. Czasem tego doświadczenia tu brak.
Filozofia niejednokrotnie tłumaczyła potem Boga, Biblię i robiła studia na ten temat. Chrześcijaństwo zaczęło z niej robić jeszcze w starożytności narzędzie wyjaśnienia i ewangelizacji. Niestety, myślenie nie zawsze szło w parze z powszechną wiarą, czasem było ono sprzeczne; podobnie jak pogańska filozofia, chrześcijańska bywała również błędna, płytka czy nabijała kiesę. Wiedza starożytna powracała potem jako rodzaj przypomnienia co bardziej gorliwym sensu normalnego myślenia. Filozofia cenzurowana chrześcijaństwem skończyła się praktycznie z wojnami wewnątrzchrześcijańskimi o wyznanie na zachodzie. Wtedy również okropieństwo wojen i bezsensu wsparło ateizm, jego odmiany, sceptycyzm, agnostycyzm itd. Tzw. Oświecenie przyniosło europie niezależną filozofię przynajmniej jej początki, rozkwit poszukiwań przy jednoczesnym zanegowaniu (podobnie jak było z mitami) wielu bzdurnych teorii średniowiecza, przy jednoczesnym wsparciu tych bardziej rozsądnych. Konkurencja na rynku kościołów na zachodzie już spowodowała prócz skutków wojen jakiś postęp, wolność.
Nauka dowiodła ograniczoność człowieka (oprócz stworzenia mydła, okularów, drukarki i szczepionki). Kant stwierdził, iż człowiek (on, protestant) nie może dowieść istnienia Boga. Nie wynika On z człowieka, jego myślenia ani obserwacji świata.
To co filozofia grecka o Bogu wiedziała naprawdę, to Jego niepojętość i raczej nieobecność niż doświadczanie. To co filozofia pokantowska, współczesna wie o Bogu, jest w zasadzie jej punktem wyjścia. Dzisiaj to jeden to drugi filozof wspomina o Bogu, wierząc że jest w stanie przekazać nam pewne informacje. Nie "posłuchałbym o tym innym razem", lecz raczej teraz, jeśli ktoś ma coś w tym temacie jeszcze do powiedzenia, to chętnie.

Wielu ludzi zna pojęcie "iluzji". Ja po nawróceniu zadawałem pytanie: czy drzewo, to przed nami to rzeczywiste drzewo, czy tylko mi się tak wydaje? Swoją drogę codzienną rozpocząłem od pojęcia prawdy, dobra i miłości; zacząłem więc od moralności. Zadawałem sobie pytanie: co mam czynić? Ideą moją było "służyć" Bogu i ludziom. Kiedy poznałem Jezusa Chrystusa, przede wszystkim tego z kart Biblii byłem zdolny do takich początków. On spowodował we mnie nawrócenie i pójście za Nim. Ostatnio czytałem Kanta i o Kancie, ten wielki filozof, po którym wszystko stało się inne (łącznie z odkryciem fizyki
k[w]antowej), postawił na moralność, i w jej wymaganiach dowodził Boga. Ciekawe dla mnie osobiście odkrycie. Protestant, przeciwnik "religii".
Szymon Piotr: Chrystus, Syn Boga Żywego
Jezus: Szymonie ty jesteś Kamień i na tej skale zbuduję Kościół Mój
Piotr (Kamień): Pan- przystąpcie do Niego, do Kamienia Żywego
i wy sami jako Kamienie Żywe
Kamieniem węgielnym&#8230; wzgardzili&#8230; niewierzący&#8230; budowniczowie
i skałą zgorszenia

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ateiści i agnostycy”