Święte słowa!Oczywiście, że są miliony ateistów, którzy są dobrymi, wspaniałymi ludźmi. I choć sobie nie zdają z tego sprawy w nich jest Bóg ! Są również osoby, które uważają się za wierzące, a Boga w nich nie ma, bo nie ma w nich miłości.
Powtarzam zatem:
Wiara w jakieś transcendecje stanowi obrazę godności i rozumu czlowieka. Bez niej mamy dobrych ludzi czyniących dobre rzeczy i złych ludzi czyniących złe rzeczy. Żeby jednak dobrzy ludzie czynili złe rzeczy, potrzeba religii, a - jak wykazała historia - chrześcijańskiej w ogóle, a rzymsko-katolickiej w szczególności.
Poza chrześcijaństwem w rzymsko katolickim wydaniu nie ma drugiej takiej religii, która głosiłaby obłudnie tyle miłości do bliźniego, a praktykowała tyle nienawiści.
Natomiast nawiązując do reprymend Czcigodnych Bobo i Yarpen Zirgin-a - które w ateistycznej pokorze znoszę.
Nie. Ateizm nie jest wiarą. Jest "brakiem wiary" w boga (bogów). Brak wiary nie wymaga wiary. Ateizm jest istotnie oparty na przywiązaniu do racjonalności i rozumu, ale to jeszcze nie kwalifikuje go jako religii.
Większość ateistów czy wolnomyslicieli uważa nie tylko, że religia jest nieprawdziwa, ale że jest szkodliwa. Posługiwano się nią dla usprawiedliwienia wojny, niewolnictwa, seksizmu, rasizmu, homofobii, okaleczania, nietolerancji i uciskania mniejszości. Totalitaryzm wszelkich absolutów religijnych dławi postęp.
Zaś co do urażania tak zwanych uczuć religijnych.
Z pewnym zdziwieniem obserwuję na forach, szczególnie rzymsko-katolickich manipulacje wokół tak zwanego "urażania uczuć religijnych" bądź też nie urażania kogoś przez coś, przez kogoś, czy odwrotnie... W końcu dochodzi do zagubienia meritum sprawy, a pozostaje zwykła, "polityczno-poprawna" usakralniona i świętobliwa sofistyka. Uważam, że każdy ma prawo do wyrażenia swojego poglądu nie przekraczając granicy powszechnie uznanej za wulgarność, brak wychowania, gdzie inwektywa jest argumentem siły, bo komuś zabrakło siły argumentu. Poza tym dozwoliłbym na swobodne, dla adwersarza dolegliwe, celne i szczere artykułowanie swoich poglądów, inaczej wszystkie mechanizmy, które powinniśmy byli na życzenie osób nadwrażliwych uruchomić - (no bo kto wie, gdzie u kogo znajduje się ten nieprzekraczalny punkt wrażliwości, poza którym on już czuje się urażony w uczuciach swych religijnych tylko dlatego, że wiarę oparł nie na wiedzy, a na uczuciach właśnie, albo też owe uczucia źle ulokował, bo we wierze?!) - przypominają mi sieć pajęczą, która jest tak poprzez poprawność wypaczona, zdeformowana, że dla samego pająka wręcz niebezpieczna...
Skończcie zatem z tymi nadwrażliwościami, z tą świętobliwą alergią - skoro ktoś jest nadwrażliwy niech w ogóle nie wchodzi na fora, gdzie dyskusja odbywa się w gronie ludzi dojrzałych, emocjonalnych, często przykro przez jakąś doktrynę czy ideologię doświadczonych i skrzywdzonych, jakże często poirytowanych albo oczywistym matołectwem, albo też religijnym zaślepieniem, kołtunerią czy bigoterią w miejsce wiary montującym osobnikowi wierzącemu... uczucia religijne, czyli coś, co - jak pornografia - nigdy i nigdzie nie zostało zdefiniowane!
W ogniu dyskusji okazuje się, że nie da rady skutecznie wierzyć, opierając wiarę na wiedzy krytycznej, osiągniętej na drodze analitycznej (co trąca herezją empirii, dla każdej wiary zabójczej!) a raczej oprzeć się trzeba na "wiedzy" dogmatycznej (ta "papka" zwalnia wiernego od wszelkich dociekań i niepokoju poznawczego) - a wiadomo, że "tak smarując" na każdym forum będziemy się czuli nieustannie "urażeni na uczuciach". Z wchodzeniem na fora dyskusyjne jest tak, jak z filmami - nie prowadzi się dzieci na film od lat 18-tu, bo to nie dla nich obraz i dźwięki, gdyż one mogą naruszyć boleśnie ich infantylny świat naiwnych wartości, wyobrażeń i złudzeń, do którego z racji swego dziecięctwa mają prawo...
W dobie nacisku naukowych faktów na fortecę zleżałych religijnych mitów każdy, kto chciałby się schować w kokonie wiary, w którym nikt by go nie "uraził", ciągle będzie się spotykał z bolesnymi kontuzjami, jego rojenie "o dozgonnym spokoju w kwestiach wiary" jest niewykonalne, a wieczne pozostawanie dzieckiem w świecie, jaki znamy, albo jest niemożliwe, albo zabójcze, albo wysoce kontuzjogenne... albo tylko dla klinicznych idiotów...
Ktoś na jednym z forów wpisał sobie jako motto: "Chrześcijaństwo nie dla idiotów".
Soczyście, acz kulturalnie argumentujmy, "dawajmy właściwe rzeczy słowo", jak w ewangelicznym TAK-TAK, NIE-NIE, zabobon, dogmat, zwykłą głupotę, bigoterię, dewocję, minoderię, obłudę i fałsz oraz naiwność wierzących według zasady BMW, ich parafialne - im większe tym dla dobrodziejów "zyskowniejsze" - obskuranctwo nazywajmy wyrazami, które na tę okoliczność już dawno przed nami na ich określenie wymyślono.
Nie wysilajmy się na stosowanie synonimów, stępiających sens i wymowę określeń głównych! Kłamstwo czy zwykle łgarstwo niech nie będzie zastępowane "mijaniem się z prawdą" - bo któż tak na prawdę w sprawach wiary i wierzeń zna prawdę - inaczej rozmyjemy formę każdego dyskursu do kształtu, w którym nic nie będzie jasno i wyraźnie określone - ot, powstanie taka zmiksowana, pseudopoprawna świętobliwa papka-zupka niewiadomego smaku, składu, świeżości, wyrazistości i wartości odżywczej, podczas jedzenia której niepożądane jest mieć w gębie przysłowiowy "ząb", a co dopiero pełny garnitur wyrazistego uzębienia...
Chyba, że Szacowne Audytorium jest innego zdania - to ja z tego forum wybywam zawczasu.