Prorocze sny

Tutaj dzielimy się tym, co przyniesie zachetę, pocieszenie, umocnienie w wierze, co pobudzi do działania i pomoże rozwinąć skrzydła wierzącemu. Będzie tu miejsce dla poezji, rozważania fragmentów Słowa Bożego, dzielenia się tym co Bóg do nas mówi poprzez swoje Słowo, sny i wizje oraz okoliczności codziennego życia.

Moderatorzy: kansyheniek, Bobo, booris, Junior Admin, Moderatorzy

Debora Anna

Prorocze sny

Post autor: Debora Anna »

Witajcie!
Bóg daje mi często sny prorocze. Są to sny dotyczące mojego osobistego życia, ale nie tylko. Pewnej nocy otrzymałam sen, który dotyczył zdecydowanie tematu zupełnie nie osobistego, ale natury ogólnej.
Był na tyle mocy i szczegółowy, że postanowiłam spisać wszystko i podzielic się tym z innymi.

Było to wiele lat temu. Zimą 1993 roku otrzymałam następująca wizje przez sen. Oto ona.

Znalazłam sie w pomieszczeniu przypominającym klasę szkolną.
W jednym końcu tego pomieszczenia znajdowały sie ławki, w których gęsto siedzieli ludzie w róznym wieku. Wszyscy patrzyli w jednym kierunku na ścianę znajdującą się na wprost nich.
Na ścianie tej została powieszona mapa Polski orgromnych rozmiarów, której granice otoczono czerwonymi konturami.
Całą wewnętrzną powierzchnię Polski wypełniał wizerunek "Matki Boskiej Częstochowskiej z dzieciątkiem".
W pewnym momencie usłyszałam potężny huk, jakby nadciągającego huraganu i od strony zgromadzonych ludzi z ogromna siłą i prędkością zaczęły byc wyrzucane jakby płonące pociski.
Przypominały one z wyglądu płonące oszczepy.
Droga ich lotu przebiegała na dużej wysokości ponad głowami zgromadzonych ludzi.
Przelotowi temu towarzyszył ogłuszjący dźwięk, przypominający odgłos dział moździerzowych.
Wszystkie płonące pociski zmierzały w jednym kierunku - w stronę mapy Polski. Zaczęły sie one wbijać w ziemienaszego kraju, począwszy od najbardziej wysunietych na południowy wschód terenów.
Zobaczyłam teraz zbliżenie terytorium Polski, jakby z lotu ptaka.
Tam gdzie wbił sie oszczep - trawa zaczynała się palić bardzo szybko a ogień rozprzestrzeniał sie gwałtownie, obejmując coraz większy obszar kraju. Jednoczesnie trwało nieprzerwanie wysyłanie nowych pocisków i ten sam ogłuszjący dźwiek rozrywał powietrze.
Tymczasem ogień rozprzestrzeniał sie z ogromna siłą, tak iż nie było już widać wolnego od ognia miejsca.
Płomień szedł po ziemi obejmując nowe tereny. Trawy zapalały sie jedna od drugiej podczas gdy coraz to nowe płonące pochodnie wbijały się nieustannie w kolejne nie objęte ogniem tereny kraju.
Wtedy zobaczyłam, że na miejscach, przez które przeszedł pożar, zostawał czarny popiół - bez śladu dawniejszego wizerunku, który poprzednio tak dokładnie wpisany był w ramy Polski.
Gdy ogień doszedł do morza, wizerunek "Matki Boskiej" zmienił sie w spalona kartkę jakby ze sciennego kalendarza, które sie zrywa i wyrzuca do kosza, gdy ich czas się kończy!
Popiół z tego wizerunku spadł na ziemię.
Obudziłam się. Była czwarta w nocy. Zaczęłam modlić się. Otworzyłam Biblię akurat na fragmencie z Księgi Jeremiasza 23:29:
"Czy moje słowo nie jest jak ogień - mówi Pan - i jak młot, który kruszy skałe?"
Zamknęłam Biblię i pomyślałam, że Bóg planuje uczynic wielką rzecz w naszym kraju. Ponownie modliłam sie i otworzyłam znów Biblie.
Tym razem miejsce, ktore otworzylam bylo fragmentem z Objawienia Jana 18.9
"I zaplacza nad nim i smucic sie beda krolowie ziemi, ktorzy z nim wszeteczenstwo uprawiali i rozkoszy zazywali, gdy ujrza dym jego pozaru."
Potem Pan przypomnial mi slowa z Ewangelii Lukasza 12:49
"ogien przyszedlem rzucic na ziemie i jakzebym pragnal aby juz plonal."

Pozostawiam ten tekst bez komentarza.
Wszelka czesc nalezy sie Bogu. Czlowiek nie moze odbierac chwaly naleznej stworcy. Pan tego dopilnuje.


Debora Anna

esther

Post autor: esther »

Podobno wystarczą tylko dwa gorące serca do modlitwy o przebudzenie, które będą płakać przed Panem za niezbawionymi duszami... które z wizją będą walczyć o ich zbawienie.

Przebudzenie zaczyna się od nas, od chrześcijan, musimy przebudzić się w swym sercu, bo czas jest bliski, a żniwo wielkie...

"Obudź się ty, który śpisz, a zajaśnieje ci Chrystus" i wtedy tego Chrystusa nieśmy do zgubionych owiec i walcząc o ich dusze w modlitwie...

Dzięki Deboro za przekazanie wspaniałej wizji: Przyp. Salom 29:18 "Where there is no vision, the people perish..." (tłum. GDZIE NIE MA WIZJI, TAM LUD GINIE!!! - sorki za przekład kjv, ale polska Biblia nie oddaje tego wiernie)

Esther

esther

Post autor: esther »

kontynuując temat Debory poniżej zamieściłam przerażającą wizję, którą dostał William Booth, założyciel Armii Zbawienia, która napawa bojaźnią Bożą i wzbudza pragnienie walki o niezbawione dusze. Jest dość długa, więc jeśli będziecie mieć troszkę więcej czasu proszę przysiądźcie nad nią i zastanówcie się głębiej, pamiętając na słowa Biblii: gdzie nie ma wizji, tam lud ginie!!!



Wizja końca

William Booth

Tłumaczenie: Dominika Picheta

Podczas jednej z moich ostatnich podróży zostałem poprowadzony, by rozważyć duchową kondycję tłumów mnie otaczających, ludzi żyjących niezależnie od swego wiecznego powołania w jak najbardziej otwartym, bezwstydnym buncie przeciwko Bogu. Myślałem o tych milionach ludzi wokół mnie, poddanych pijaństwu i przyjemnościom, interesom i zmartwieniom, polityce i problemom, w wielu przypadkach trwających w bluźnierstwie i zagniewaniu.

Podczas tych rozważań miałem wizję.

Widziałem ciemny, burzliwy ocean. Wisiały nad nim ciężkie, ciemne chmury, a od czasu do czasu przecinały je wyraźne błyskawice i przetaczały się gromy. Gdy wiały wyjące wiatry, fale podnosiły się i pieniły. W tym oceanie widziałem mnóstwo istot ludzkich wciągniętych w wiry i pływających, krzyczących, piszczących, przeklinających i zmagających się, a każda z nich zapadała się coraz bardziej. Gdy tak przeklinali i krzyczeli wynoszeni byli znów na powierzchnię, krzyczeli znowu, a wtedy tonęli, by już więcej nie wypłynąć.

Widziałem też wynurzającą się z tego ciemnego, złego oceanu potężną skałę, której wierzchołek sięgał wyżej niż ciemne chmury zwisające nad burzliwym morzem. Wokół podstawy tej skały zobaczyłem płaską platformę i z zachwytem oglądałem część tych biednych, zmagających się, tonących biedaków wydostających się z oceanu i wspinających na platformę. Widziałem, że część z tych, którzy już byli bezpieczni pomagała tym biednym stworzeniom, które ciągle były w wodzie, wspiąć się na bezpieczne miejsce.

Przyjrzawszy się lepiej zobaczyłem grupę tych, którzy uratowali się, używających drabin, lin i łodzi, by wyciągnąć zmagających się jeszcze z wody. Byli także tacy, którzy wskakiwali do wody nie zwracając uwagi na konsekwencje, pragnąc uratować tonących. Nie byłem pewien, co wywoływało we mnie najwięcej radości - widok biednych ludzi wspinających się na skałę i znajdujących bezpieczne miejsce czy też poświęcenie tych, którzy byli w pełni oddani wysiłkom, by wyzwolić swych towarzyszy.

Samolubne starania

Zadziwiła mnie jednak jedna rzecz: pomimo iż każdy ze znajdujących się na skale został wcześniej wyratowany z oceanu, prawie wszyscy zdawali się zapominać o jego grozie, tej ciemności i niebezpieczeństwie, które już ich nie dotyczyły. Tym, co wydało mi się zarówno dziwne, jak i szokujące był fakt, że ludzie ci nie objawiali absolutnie żadnej troski o te biedne, zgubione istoty, które zmagały się i tonęły przed ich oczami, choć wiele z nich było członkami rodzin uratowanych. Ten brak troski na pewno nie był wynikiem ich nieświadomości, ponieważ żyli kiedyś w tej sytuacji, regularnie uczęszczając na wykłady, gdzie opisywano stan tych biednych, tonących stworzeń.

Przebywający na platformie zajęci byli różnym działaniem. Niektórzy dnie i noce zajmowali się swymi interesami, składając swe oszczędności w bankach i sejfach. Wielu spędzało czas podziwiając rosnące na skale kwiaty, malując, grając na instrumentach lub nakładając ładne ubrania w nadziei, że będą podziwiani.

Na platformie byli i tacy, którzy zajmowali się głównie jedzeniem i piciem. Inni spędzali czas sprzeczając się na temat tonących ludzi, dyskutując, co stanie się z nimi w przyszłości, podczas gdy inni cieszyli się, iż wypełnili swój obowiązek wobec zgubionych poprzez organizację ciekawych ceremonii religijnych.

Niektórzy z tłumu, który znalazł już miejsce schronienia, odkryli drogę wiodącą w górę skały, na wyższą platformę znajdującą się nad warstwą chmur zwisających nad oceanem. Mieli stamtąd dobry widok na centralną część lądu, gdzie mieli nadzieję się kiedyś znaleźć. Na tej wyższej platformie spędzali czas na myśleniu o przyjemnych rzeczach, gratulując sobie wzajemnie tego szczęścia, iż są uratowani z burzliwej głębi i śpiewając pieśni o tej radości, której dostąpią, gdy zostaną zabrani na stały ląd. Wszystko to działo się podczas gdy rzesze zmagających się, wrzeszczących ludzi tonęły w ciemnej, wzburzonej wodzie na oczach tych, którzy zadowoleni siedzieli i czekali na dzień, w którym opuszczą skałę.

Ratownicy

Jakże bardzo pragnąłem zobaczyć rzeszę ludzi zaangażowanych w ratowanie innych, zamiast tamtej małej garstki! Tych kilku robotników, których widziałem, zdawało się robić niewiele poza płakaniem i pomaganiem ludziom. Oddawali się bez reszty i z uporem błagali znajdujących się wokół ludzi o pomoc. Było to jednak uznane za nonsensowne przez wielu prawidłowych i religijnych ludzi. Mimo wszystko kontynuowali oni pracę, oddając wszystko, co mieli na kupno łodzi, lin i innego wyposażenia pomocnego do ratowania biednych, tonących ludzi.

I wtedy zobaczyłem coś cudownego. Cierpienie, zagrożenie i żale tych biednych, zmagających się w ciemnym morzu istot wywołały smutek Boga w niebie - poruszyły Go tak bardzo, że zesłał wspaniałą Istotę, by ich uwolnić. Ten ktoś przybył prosto z Jego pałacu poprzez ciemne chmury, wprost do rozszalałego morza pomiędzy tonących ludzi. Zaczął On ich ratować wśród płaczu i łez, aż pot Jego bólu spływał wraz z krwią. Gdy brał w ramiona tonących, próbując postawić ich na skale, ciągle płakał i wołał do uratowanych - tych, którym już pomógł swymi pokrwawionymi rękami - aby pomogli w tym trudnym, wymagającym zadaniu, jakim było ratowanie ich towarzyszy.

Najbardziej przerażające wydawało się to, że ci znajdujący się na platformie, do których wołał, byli tak zajęci swymi sprawami i problemami, oszczędzaniem pieniędzy i przyjemnościami, rodzinami i obowiązkami religijnymi lub przygotowaniem do podróży do centrum lądu, że nie zwracali uwagi na wołanie tej Istoty, którą uwielbiali - Tego, który sam zszedł do morza. Gdy słyszeli wołanie ignorowali je zupełnie lub po prostu nie zwracali na nie uwagi. I w ten sposób kolejne rzesze zmagały się, wołały i tonęły w ciemnościach.

I wtedy zobaczyłem coś, co było dla mnie jeszcze bardziej przerażające niż wszystko, co dotąd widziałem. Niektórzy z ludzi na platformie, wcześniej proszeni przez tę wspaniałą Istotę, by przyszli pomóc w tym trudnym zadaniu, przez cały czas modlili się do tego kogoś, by przybył. Niektórzy chcieli, by przyszedł i został z nimi oddając czas i siłę, by uczynić ich szczęśliwszymi. Niektórzy chcieli, aby przyszedł i pomógł im poczuć się bardziej bezpiecznie na skale, gdyż wiadomo było, iż niektórzy chodzili tak nieuważnie, że tracili grunt pod nogami wpadając z powrotem do wody. Ludzie ci spotykali się, wchodzili tak wysoko, jak mogli i patrząc w stronę stałego lądu, gdzie myśleli, że znajduje się ta wspaniała Istota, wołali: “Przyjdź do nas! Przyjdź i pomóż nam!” Przez ten cały czas On był na dole, pomiędzy zmagającymi się, tonącymi stworzeniami. Otaczając ich swymi ramionami próbował ich wyciągnąć, spoglądając błagalnie, ale bezskutecznie na tych znajdujących się na skale. Jego głos był ochrypły od wołania: “Przyjdźcie do Mnie! Przyjdźcie i pomóżcie Mi!”

Interpretacja wizji

Wtedy zrozumiałem tę wizję. Było to dosyć jasne. Morze to ocean życia - morze ludzkiej egzystencji. Błyskawice to iskry przejmującej prawdy pochodzącej od tronu Boga. Gromy to odległe echo Bożego gniewu. Rzesze ludzi, którzy piszczeli i zmagali się w agonii we wzburzonych wodach, były tysiącami tysięcy biednych grzeszników z każdego pokolenia, języka i narodu.

Jakże to może było czarne! I co za rzesze biednych i bogatych, wykształconych i niewykształconych znajdowały się w nim, wszyscy tak różnie pojmujący okoliczności i warunki, jednak tak podobni w jednej rzeczy - wszyscy grzeszni przed Bogiem, powstrzymywani przez swą nieprawość, zafascynowani jakimś idolem, niewolnicy diabelskich pożądliwości, oszukani przez okrutnego nieprzyjaciela z bezkresnej otchłani!

Byli oni podobni nie tylko w swej niegodziwości, ale także, jeżeli nie zostali uratowani, w tym, że tonęli idąc w dół do tego samego miejsca. Ta wielka, ochraniająca skała reprezentowała Kalwarię i ludzie znajdujący się na niej byli uratowani. Sposób, w jaki pożytkowali swoją energię, dary i czas, pokazywał zajęcia tych, którzy uznają się za uratowanych, wybawionych od grzechu i piekła, by być naśladowcami Jezusa Chrystusa.

Owa garstka zapalczywych, zdeterminowanych ratowników to żołnierze zbawienia. Potężna Istota zaś to Syn Boży, ten sam wczoraj, dziś i na wieki, który wciąż zmaga się, by zbawić ginące rzesze z tego okropnego dołu zagłady. Jego głos jest wciąż słyszany ponad muzyką, maszynami i buntem życia, wzywa On uratowanych, by przyszli i pomogli Mu zbawić świat.

Czy pójdziesz?

Moi przyjaciele, to wy jesteście uratowani z wody, jesteście na skale. On jest w ciemnym morzu wzywając was, abyście przyszli Mu pomóc. Czy pójdziecie? Rozszalałe morze życia zapełnione ginącymi duszami kotłuje się aż do miejsca, w którym stoicie.

Jezus Chrystus, Syn Boży, jest w samym środku tej ginącej rzeszy, zmagając się, by im pomóc. On wzywa ciebie, byś wskoczył do morza, abyś natychmiast przeszedł na Jego stronę, pomagając Mu w Jego świętej walce. Czy wskoczysz? Czy pójdziesz i poddasz się całkowicie Jemu? Czy ty, który jeszcze ociągasz się na brzegu, odłożysz swą dumę, troskę o opinię, umiłowanie wszystkiego co proste i inne samolubne upodobania, do których byłeś tak długo przywiązany i pobiegniesz, by ratować rzeszę ginących dusz?

Czyż to kłębiące się morze nie wygląda groźnie? Oczywiście, że tak. Nie ma wątpliwości, że ten czyn będzie dla ciebie, jak i dla innych podejmujących to wyzwanie, oznaczał trudności, ból i cierpienie. Dla niektórych może to znaczyć nawet więcej - śmierć. Ten, który cię wzywa do morza wie jednak, co to będzie oznaczać, a ciągle nawołuje i zachęca ciebie i mnie, by pójść.

Wystarczająco długo zadowalaliśmy się bezpieczną religią. Mieliśmy już przyjemne odczucia, przyjemne pieśni, przyjemne spotkania i przyjemne pomysły. Było już wiele szczęścia, wiele klaskania w dłonie i bardzo wiele nieba na ziemi. Ale teraz musimy iść do Boga i powiedzieć Mu, że jesteśmy przygotowani, by, jeżeli to konieczne, odwrócić się od tego wszystkiego i że chcemy spędzić resztę życia zajmując się tymi ginącymi rzeszami, niezależnie od ceny.

Pójście na dół, do ginących - to nasze powołanie. Nasze szczęście w tym czasie będzie się składać z udziału w ich cierpieniu, nasza łatwość będzie dzieleniem ich bólu, nasza korona noszeniem ich krzyża, a nasze niebo będzie wchodzeniem w same bramy piekielne, by ich ratować.

Czy pójdziesz?




W miłości Chrystusa,

Esther

Anna01

Post autor: Anna01 »

Kiedyś miałam wiele snów "proroczych". Np. tuż przed 11 września 2001 przyśniła mi sie straszna katastrofa lotnicza, ale we śnie samolot spadł na ruchliwą autostradę, kosząc wszystko po drodze. Śniła mi sie przez ok.2 lata cała seria różnych bram (marmurowych,metalowych,małych, dużych), które przestały mi mącić sen Smile wtedy gdy zaczęłam czytać Biblie. A Biblie zaczęłam czytać dzięki temu,ze przyśnił mi sie Jezus (którego wcześniej nie znałam). To co mi mówił we śnie - rano zapisałam i chciałam koniecznie opowieść Jezusa zweryfikować i tak się zaczęła moja "przygoda" z Bogiem i Jezusem.

Aziz

Post autor: Aziz »

Całkiem sporo lat temu poznałem w Częstochowie na Forum Ewangelizacyjnym grupę chrześcijan z "Młodzieży z Misją". Jedna dziewczyna z tej grupy miała taki proroczy sen:

Śniło jej się pole chlebowe. Świat wokół widziała w szarych barwach. Wtedy usłyszała głos: zjedz chleb z tego pola. Kiedy go zjadła, świat wokół niej nabrał barw, kolorów, życia.
Następnego dnia, jak zwykle, uczestniczyła biernie wraz z innymi z jej grupy w naszej Eucharystii. Biernie, ponieważ wszyscy oni byli protestantami. Nie przeszkadzało im to jednak, aby modlić się z nami na Eucharystii, a nawet starać się przybierać te same postawy, co my. I wtedy, w czasie podniesienia hostii, zrozumiała, że to jest ten chleb, który jej się przyśnił.


Nie wiem, jakie były konsekwencje tego snu dla jej życia, ale było to niesamowite świadectwo dla większości uczestników forum, które pamiętam do dzisiaj.

Debora Anna

Post autor: Debora Anna »


Aziz
z całym szacunkiem, ale każde proroctwo (w tym równiez sen musi byc rozsądzone).
Jest to Biblijne polecenie.
Chleb, o którym mówi Jezus - w Ewangelii - jest chlebem, który zstepuje z góry i daje żywot światu. Mowa jest oczywiście o Słowie Bozym.
ten chleb, który "rosnie na polu" - nie zstępuje z góry. Jest jedynie ziarnem ziemskim. On pokrzepia jedynie nasze ciało ziemskie.
To ciało, które Jezus daje nam do jedzenia dla zycia naszego ducha - nie jest tym samym. które daje nam dla życia naszego ciała ziemskiego.

"Co się narodziło z ciała - ciałem jest.
Co się narodziło z ducha - duchem jest."


Spory o obecność substancjonalną Jezusa w Eucharystii - trawją od wieków, a na pewno co najmniej od Soboru Trydenckiego, kiedy to pewne dogmaty zostały zdefiniowane przez kościół katolicki.
Nie mniej jednak Biblijne chrześcijaństwo (ewngeliczne) czy tradycyjne historyczne (ewangelikalne) - inaczej podchodzi do obecności Jezusa w Wieczerzy Pańskiej.

Według Słowa Bożego - "Nikogo nie znamy juz według ciała".
Jezus po swoim zmarwychwstaniu wstapił do Nieba w ciele chwalebnym.
Nie ma żadnej biblijnej podstawy, żeby uznawać obecność cielesną Jezusa w Eucharystii.
Kościoły chrześcijańskie opierające swoja wiarę i praktykę życia na Biblii jedynie - obchodzą Wieczerze Pańska "na pamiątkę" tego co stało się już jeden raz na Golgocie.
Tej ofiary powtorzyć się nie da. Ona była jednorazowa. Patrz - List do Hebrajczyków.
Nie przeczę, że osoba W Częstochowie miała taki sen.
Jednak według rozsądzenia proroczego - nie jest on przekazem od Ducha.
Sny moga miec różne żródła pochodzenia. Szczególnie w takim miejscu jakim jest Częstochowa - miejsce kultu maryjnego, gdzie obraz został ukoronowany, a człowieka uznano za wspołzbawicielkę i Królową nieba. Miejsce, gdzie mają swoje warownie pewne zwierzchności demoniczne.

Sa tez sny z duszy, oraz sny od innych duchów np.(zwodniczych)

esther

Post autor: esther »

Deboro, oczywiście zgadzam sie z Tobą,

pozdrawiam

Debora Anna

Post autor: Debora Anna »


Ester
masz ode mnie wielkiego buziaka. Ale nie jest on związany z tym, że się ze mną zgadzasz, ale z tym, że cierpię z cierpiącymi.
Oby Pan Jezus przyniósł prawdziwe pocieszenie tym, którzy są w jakimkolwiek ucisku.
Pozdrawiam

Aziz

Post autor: Aziz »

Debora Anna pisze:
Aziz
z całym szacunkiem, ale każde proroctwo (w tym równiez sen musi byc rozsądzone).
Jest to Biblijne polecenie.
Chleb, o którym mówi Jezus - w Ewangelii - jest chlebem, który zstepuje z góry i daje żywot światu. Mowa jest oczywiście o Słowie Bozym.
ten chleb, który "rosnie na polu" - nie zstępuje z góry. Jest jedynie ziarnem ziemskim. On pokrzepia jedynie nasze ciało ziemskie.
To ciało, które Jezus daje nam do jedzenia dla zycia naszego ducha - nie jest tym samym. które daje nam dla życia naszego ciała ziemskiego.

"Co się narodziło z ciała - ciałem jest.
Co się narodziło z ducha - duchem jest."


Spory o obecność substancjonalną Jezusa w Eucharystii - trawją od wieków, a na pewno co najmniej od Soboru Trydenckiego, kiedy to pewne dogmaty zostały zdefiniowane przez kościół katolicki.
Nie mniej jednak Biblijne chrześcijaństwo (ewngeliczne) czy tradycyjne historyczne (ewangelikalne) - inaczej podchodzi do obecności Jezusa w Wieczerzy Pańskiej.

Według Słowa Bożego - "Nikogo nie znamy juz według ciała".
Jezus po swoim zmarwychwstaniu wstapił do Nieba w ciele chwalebnym.
Nie ma żadnej biblijnej podstawy, żeby uznawać obecność cielesną Jezusa w Eucharystii.
Kościoły chrześcijańskie opierające swoja wiarę i praktykę życia na Biblii jedynie - obchodzą Wieczerze Pańska "na pamiątkę" tego co stało się już jeden raz na Golgocie.
Tej ofiary powtorzyć się nie da. Ona była jednorazowa. Patrz - List do Hebrajczyków.
Nie przeczę, że osoba W Częstochowie miała taki sen.
Jednak według rozsądzenia proroczego - nie jest on przekazem od Ducha.
Sny moga miec różne żródła pochodzenia. Szczególnie w takim miejscu jakim jest Częstochowa - miejsce kultu maryjnego, gdzie obraz został ukoronowany, a człowieka uznano za wspołzbawicielkę i Królową nieba. Miejsce, gdzie mają swoje warownie pewne zwierzchności demoniczne.

Sa tez sny z duszy, oraz sny od innych duchów np.(zwodniczych)
Z całym szacunkiem: nie chodzi chyba w tym dziale o spory substancjalne, ale o słowa, które przynoszą życie. Tym, którzy je słyszeli i głosili, przyniosły one życie. Umiejmy uszanować naszą odrębność, a nauczymy się (niełatwej) jedności.

Harry

Post autor: Harry »

Istnieją także nadinterpretacje...Nie każdy sen pochodzi od Boga. Bóg ukazuje się ludziom we śnie [Stary Testament], jednak nie możemy snu uważać za proroctwo. Sen to dzieło mózgu, który w ten sposób stara się "przeżyć" wydarzenia, które nie miały miejsca, ale która nas trapią, by przygotować się na ich nadejście i przeżycie [tzn. sprawdzić reakcję organizmu i się z tym oswoić]. Możliwe, że miałaś Anno obawy przed wojną, czy też myślałaś dużo o zniszczeniu Polski. Nie wykluczam oczywiście, że śniłaś to, co Bóg chciał Ci pokazać, ale, z całym szacunkiem, myślę, że to był po prostu sen i nie należy go nadinterpretować... Ale jak to zostało powiedziane: "Wyroki Pana są niezbadane i nie do wyśledzenia Jego ścieżki."

sylka

Post autor: sylka »

Mojemu psu tez czesto sie cos śni, bo szczeka przez sen...

Debora Anna

Post autor: Debora Anna »


Aziz - z całym szacunkiem zupełnie mnie nie zrozumiałeś. Rozsądzenie proroctwa nie jest szanowaniem, czy nie szanowaniem odrębności, ale normalną biblijną praktyką.

Harry - od kiedy narodziłam sie na nowo - nie mam obaw przed wojną, ani przed śmiercią, poniewaz Jezus jest moim życiem.

Sylka - mój kot też ma sny - mysle, że śnia mu sie białe myszki, bo lezy na grzbiecie z łapkami do góry i jest baaardzo szczęśliwy. :wink: :D :D

Mała mi
Posty: 6
Rejestracja: 12 paź 2006, 21:19

Post autor: Mała mi »

Zanim poznałam Pana,mialam kilka snów,które były tak niezwykłe że nie mogłam ich zapomniec.
Wzbudziły we mnie głód poznania Boga.Dały przedsmak jego miłości i mądrości.
Bóg przemawial w "moim języku",ożywając symboli ktore tylko ja mogłam rozumiec'!
Snił mi sie sąd ostateczny,czułam palący wstyd z powodu poczucia grzesznosci.W tym snie to ja sama moglam sie osadzic ale nie umialam tego zrobic.Wiedziałam napewno ze wszystko musi sie zmienic.Wtedy poprosilam Boga zeby mnie osądził.Zdałam sie całkowicie na Jego Sprawiedliwośc i poprosilam przy tym o Jego miłosierdzie.
Doznalam wewnetrznej przemiany i moglam teraz patrzec innym sercem na otaczającą rzeczywistośc.To było cudowne i zdumiewajace przeżycie
.Dodam ze w tym czasie byłam zaangażowana w buddyzm.po tym snie, fascynacja buddyzmem jakoś sama mi przeszła.
Potrzebowałam czegos wiecej.Wtedy jeszcze nie wiedziałam ze szukam JEZUSA.
potem nastąpiły inne sny.Opowiadały o istocie tak szlachetnej i czystej,że wiedziałam iz to nie jest człowiek.Nigdy w tym zyciu nikt nie szanował mnie w taki sposób jak Ten,z mojego snu.Miałam w tym snie naturę królowej i byłam tak uczczona.Nie miałam w sobie ani odrobiny próżności.Byłam umiłowaną i szanowaną,uczczoną kobieta.
Po tym śnie uwierzyłam,że istnieje Miłośc doskonała,która przemienia żebraka w księcia.
Teraz wiem ze to Bóg przypominal mi o tym że nie jestem sierotą i nikim,ale człowiekiem stworzonym na obraz i podobienstwo Boże.Miałam wrazenie że Bóg objawia mi moja prawdziwa tożsamośc.
Teraz wiem ze Słowa że nikt nie moze przyjśc do Jezusa jeśli go nie pociagnie Ojciec.
Te sny były prorocze i miały mnie przyciągnąc do Boga.
Napisałam bardzo ogólnie,ale to dla mnie pocieszające ze Bóg nawet we snie przemawia do tych ktorzy Go jeszcze nie znaja.Wzbudza w ich sercach pragnienia,które tylko On sam jest w stanie zaspokoic.
Najpotezniejsza ewangelizacja to ta którą Duch Boży prowadzi w sercu człowieka,przygotowujac je na przyjecie Słowa.

Awatar użytkownika
Anna01
Posty: 4971
Rejestracja: 20 maja 2006, 10:03
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Anna01 »

Moja "przygoda z Bogiem" zaczęła się również od snów. A było to tak:
Przez całe życie byłam ateistką. Jako 8 letnie dziecko sama zrezygnowałam z uczestnictwa w lekcjach religii prowadzonych w przykościelnych salkach. Nie "czułam" tego co mówił ksiądz - uważałam to za bajki, mity. Rodzice nie nalegali mając podobne zdanie. Ale oczywiście tradycyjnie obchodziliśmy święta, chodziliśmy ze święconką. Gdy byłam już żoną i matką dwojcha dzieci - odwiedzając groby Jezusa w kościołach stwierdziłam, że to przecież nie ma sensu jeśli w to nie wierzę i nie mam o tym żadnej nawet podstawowej wiedzy i na dodatek nie chcę mieć (myślałam np. że grzech Adama i Ewy polegał na tym, że się ze sobą przespali). I właśnie wtedy zaczęły się sny. Zazwyczaj w nich siedziałam przy ognisku na jakiejś górze z młodym człowiekiem. Za nami stali mężczyźni w znacznej odleglości (tak jakby chcieli nie przeszkadzać). Po przebudzeniu całą rozmowę (to co z niej zapamiętałam) zapisywałam. Ze słow młodzieńca wnioskowałam, że to Jezus, ktory opowiada mi swoje życie i dzieje. Bardzo chciałam się dowiedzieć, czy jego słowa zgadzają się z Biblią i tak się zaczęło :-D.

tessa

Post autor: tessa »

.Ja też miałam sen zanim zainteresowałam się Biblią.
W tym śnie zrozumiałam,że nie ma piekła,lecz że tu na ziemi ludzie zgotowali innym piekło ciemiężąc ich i panując nad nimi.
Potem dopiero studiując Biblię ze Świadkami Jehowy dowiedziałam się że piekło i męki w piekle nie są nauką biblijną.Ta nauka oczernia Boga,który jest miłością .

ODPOWIEDZ

Wróć do „Słowa, które przynoszą życie”